Największą zaletą robienia doktoratu jest dla mnie to, że daje świetną możliwość dalszego rozwoju. I to nie tylko w zakresie branżowym, zawodowym, ale też szerzej.
W taki sposób w czerwcu wylądowałam na dwudniowych warsztatach, które tym razem kręciły się wokół self-prezentacji i networkingu. Zapraszam na krótkie streszczenie notatek, które spisałam przez te dwa dni.
Pitch i profiling
Tzw. elevator pitch, czyli przedstawienie jakiejś idei w niecałą minutę (czas, jaki jedzie się z kimś windą), dotychczas kojarzyła mi się tylko ze startupami. Ale pytanie jest dobre – jak często zdarza się Wam być pytanym na konferencjach i innych spotkaniach po prostu o to, czym się zajmujecie?
Zdarzało się, prawda?
A kto z Was ma na to pytanie przygotowany zestaw odpowiedzi, które trafią do pytającego, będą zrozumiałe, no i nie będą 10-minutowym miniwykładem, który raczej nie zrobi dobrego wrażenia?
To właśnie tzw. pitch, czyli przedstawienie siebie i prezentacja swojej pracy, tym razem w kontekście doktoratu.
Nie trzeba wpasowywać się w sztywne ramy czasowe, dwie minuty sprawdzą się równie dobrze jak pół, o ile będą ciekawe, no i nikt z tego czasu nie będzie nas rozliczał. Ważne jednak, żeby trzymać się kilku zasad:
-
target group: inaczej o swoich badaniach opowiesz koledze z tej samej wąskiej branży, inaczej profesorowi, przedstawicielowi firmy, a jeszcze inaczej osobie, która jest z zupełnie innej bajki, albo babci. I dla każdego z tych przypadków warto przygotować sobie krótką odpowiedź na pytanie, czym tak właściwie się zajmujesz.
-
tell your research story: odpowiadając, opowiedz jaki problem starasz się rozwiązać i dlaczego jest on ważny – generalnie innych nie interesują Twoje metody czy sposób wykonywania badań, a raczej to, dlaczego i po co robisz to, co robisz.
-
make a good use of the opener (tym razem nie chodzi o festiwal, a o początek Twojej odpowiedzi):
-
Imię i nazwisko wcale nie muszą być na początku. Nieźle, nie? Mnie zaskoczyło, jakoś tak inżyniersko mam za bardzo poukładane niektóre klocki w głowie ;) (uwaga tylko, żeby nie zabrzmieć jak „I’m Bond. James Bond.” na końcu opowieści o doktoracie! ;) )
-
Początek ma być ciekawy, ma wciągnąć ludzi, może być pytaniem albo zaprzeczeniem jakiegoś powszechnego stereotypu. To od niego w sporej mierze zależy czy zostaniesz innym w pamięci.
-
Umiejętność opowiedzenia innym o sobie, takiego zwyczajnego, po prostu, bez bufoniarstwa i bez zbytniej skromności, nie jest bez znaczenia, a nie każdy rodzi się erudytą… Mi zdecydowanie przydało się pozastanawianie się nad tym tak na spokojnie.
Po co? No właśnie, tutaj pojawia się drugi punkt warsztatów:
Networking
Do czego taka prezentacja, jak opisana powyżej, może się przydać? Jasne, że do poznawania nowych ludzi i nawiązywania kontaktów.
Hasło networking generalnie wciąż często ma szereg negatywnych skojarzeń – sztuczne rozmowy, traktowanie ludzi przedmiotowo, chęć „sprzedania się” itp itd. O dziwo w Niemczech te stereotypy nadal są całkiem mocne.
W DE doktorat różni się trochę od tych w Polsce, zwłaszcza w postrzeganiu przez innych – tutaj nie ma czegoś takiego jak „studia doktoranckie”, jest się po prostu zatrudnianym jako research assistant. Znacznie częściej wiąże się on z współpracą z przemysłem, zwłaszcza w inżynierii i naukach ścisłych, daje też sporo samodzielności. No i okazji do poznawania ludzi.
O co więc chodzi tak naprawdę w networkingu, zwłaszcza w kontekście mniej biznesowym, a bardziej akademickim?
Generalnie, tworzenie sieci swoich kontaktów jest dzisiaj oczywiste. Mamy wizytówki, profile na wszelkich Linkedinach i ResearchGate’ach i całą masę znajomych.
Ale: Making contacts is not networking.
Nie chodzi o to, żeby wymienić się wizytówkami czy przedstawić się i porozmawiać minutę na konferencji.
Keith Ferrazzi, jeden ze znanych networkerów, określa to zdaniem: those who are best at it, don’t network, they make friends.
I to jest celem – nawiązywanie relacji: długotrwałych, a nie jednorazowych, obustronnych, polegających na dzieleniu się i dawaniu, raczej niż na oczekiwaniu korzyści dla siebie.
Brzmi zupełnie oczywisto, nie?
A skoro relacje mają być długotrwałe, trzeba o nie dbać. Też jasne, prawda? Tylko kto naprawdę po zebraniu tych wszystkich wizytówek faktycznie odzywa się raz na jakiś czas do osób, z którymi spędził jedną czy dwie przerwy na lunch na jakiejś konferencji?
No właśnie. Networking needs routine. Ciężko pomyśleć o rutynie w czymś, co zawsze kojarzyło mi się raczej z miękkimi umiejętnościami i wyzwaniem chwili. A jednak.
Ta rutyna to przejrzenie raz na kilka miesięcy swojego zbioru wizytówek czy kontaktów w serwisach internetowych i zastanowienie się, do kogo dawno się nie odzywaliśmy, albo czy nie mamy ostatnio jakichś informacji, które komuś z naszych znajomych mogłyby się zdecydowanie przydać. Warto się podzielić.
Przy takim regularnym przeglądzie kontaktów jesteśmy cały czas na bieżąco, i nie zdarzają się nam osoby, które gdzieś poznaliśmy, a o których być może całkiem zapomnieliśmy. Do takiego przeglądu przydatne jest też narzędzie nazywane Network Map – o tym niedługo w osobnym wpisie.
Bardzo dobry wpis o networkingu!
Dokładnie! Ludzi nie interesuje kto kim jest (na uczelni czy w firmie). Interesujące jest to, czym się zajmujemy i jak to „sprzedamy”. Dobrym przykładem jest poniższa anegdota:
when during a visit to the NASA space center in 1962, President John F. Kennedy noticed a janitor carrying a broom. He interrupted his tour, walked over to the man and said, „Hi, I’m Jack Kennedy. What are you doing?” „Well, Mr. President,” the janitor responded, „I’m helping put a man on the moon.”
Anegdota za 100 punktów! :) „Think big” w dobrym wykonaniu ;)
Ciekawie piszesz u siebie o tym „czym sie zajmujemy i jak to sprzedamy” w kontekście startupów („Jeden z największych błędów startupów, o którym się nie mówi”, http://worknflow.pl/jeden-z-najwiekszych-bledow-startupow-o-ktorym-sie-nie-mowi/) – to te umiejętności (bo przecież nie zawsze wrodzony talent), których nas się od dziecka nie uczy, „bo samemu się chwalić przecież nie wypada”…
W USA np. nie mam nic złego w chwaleniu się. Tam się ludzie tego nie uczą, po prostu jest to społecznie akceptowalne. Liczę, że u nas też tak kiedyś będzie :)
No właśnie, w Niemczech jest podobnie – może nie na taką skalę jak w Stanach i bez dużego nacisku na temat, ale skubańcy to jednak z reguły potrafią ;)
Tutaj jednak sporo stawiają na to, że to wszystko są umiejętności, które trzeba rozwijać – np. co do „umiejętności prezentacji”: każdy, kto zaczyna na uczelni prowadzić zajęcia ze studentami, dostaje wcześniej opcję skorzystania z warsztatów, na których uczą m.in. jak „panować nad sceną” przy dużej grupie ludzi i skupiać uwagę, itp.
A u nas – doczekamy się :)